wtorek, 22 marca 2016

"WYSZEDŁ Z DOMU" Marja-Leena Tiainen

 
Wydawnictwo: EZOP Agencja Edytorska
Tytuł oryginału: Poistui kotoaan
Data wydania: 2 listopada 2010
Liczba stron: 242

Mała fińska wioska położona malowniczo nad brzegiem jeziora stanie się miejscem prawdziwego dramatu. Pewnego mroźnego, śnieżnego dnia szesnastoletni Mikko Matias Hiltunen wychodzi z domu i już nie wraca. Mijają kolejne dni, tygodnie i miesiące… Jego zniknięcie raz na zawsze zmienia życie pozostałych członków rodziny – matki, ojca i dwu sióstr 5-letniej Lotty i 18-letniej Hanny. Po niedowierzaniu nadchodzi dla bliskich czas bólu i strachu, a w końcu nadziei, że odnalezione zostanie choćby ciało chłopca. Tiainen z niezwykłym wyczuciem i precyzją przedstawiła psychologiczny portret rodziny naznaczonej tragedią, a trzymający do ostatniej strony w napięciu wątek detektywistyczny sprawia, że książkę czyta się z zapartym tchem. To jedna z tych powieści, do których ma się ochotę wracać. 

Na początku zaneguję ostatnie zdania z opisu widniejącego na końcu książki.  Nie czytałam jej z zapartym tchem. Chciałam, żeby wszystko jak najszybciej się skończyło, żeby wszyscy wiedzieli wreszcie czemu płaczą, żeby mogli iść w życiu dalej, a nie trwać ciągle w martwym punkcie. Po skończeniu tej pozycji, myślałam, że po prostu straciłam czas. Bo ani się nie śmiałam, ani nie płakałam, od przeczytałam i tyle. Wydawało mi się, że nie ma we mnie żadnych emocji, co z reguły wiąże się z tym, że książka po prostu mi się nie podobała.  No właśnie - MYŚLAŁAM. Teraz mam już inne zdanie. Nie raz słyszy się o zaginięciu dziecka czy też osoby dorosłej. Przez jakiś czas żałujemy rodziny, a później zapominamy o całej sprawie. Jednak rodzina ciągle przeżywa piekło. Ciągle żyją nadzieją, że może ten telefon okaże się telefonem od zaginionej przed laty córki. Albo starszy Syn stanie w progu i oznajmi z uśmiechem, że wrócił. Albo po prostu znajdą ciało, chociaż tyle. I choć brzmi to okrutnie, jest to prawda z której nie raz nie zdajemy sobie sprawy, dopóki nie przeżyjemy takiej katastrofy na własnej skórze.
Pani Tianen nie porwała mnie stylem, rozbudowaną fabułą czy dreszczową historią. Podarowała mi w swojej niedługiej książce milion przemyśleń i emocji na każdej kartce, chociaż dostrzegam je dopiero po jakimś czasie. Główna bohaterka Hanna musi w jakiś sposób funkcjonować w otaczającym ją świeci. Bez młodszego brata. I chociaż był jaki był, to Hani wcale nie jest lekko. To oczywiste. Nagle wszyscy się nad nią litują, chcą pomóc, ale osoby od których najbardziej tego potrzebuje, nagle znikają przytłoczone całą sytuacją. Nie jest to tylko fikcja literacka, ale sama prawda. Prawda, którą często odrzucamy. Tiainen pokazuje co dzieje się w sercu osoby, której zaginął ktoś bliski. Mamy Hanne, jej matkę, małą Lotte i gruboskórnego ojca. Każdy przeżywa zaginięcie Mikka inaczej, ale równie dogłębnie. I to wszystko znajduje się na zaledwie 200paru stronach. Moim zdaniem to naprawdę sztuka.
Nie jest to łatwa książka. Po pierwsze przez tematyką jaką porusza. Po drugie przez styl - nie jest wcale górnolotny, nie pojawia się zbyt dużo policyjnego żargonu, który towarzyszy nam z reguły przy kryminałach - jest prosty, wydaję się zbyt przyziemny, aby mówić o takich rzeczach jak zaginięcie nastoletniego chłopca. Ale przecież jest to rzecz normalna o której trzeba mówić. I autorka się tego nie boi.
Skupiłam się na sprawie, którą książka porusza, ale wydaje mi się, że w tym wypadku inaczej się nie da. Nasze myśli ciągle wędrują w kierunku tego, jak my i nasi najbliżsi zachowalibyśmy się w podobnej sytuacji.
Krótko mówiąc książka skłania do refleksji. I to głębokiej. Polecam w wolnej chwili zapoznać się z pozycją fińskiej autorki. A ja wiem, że za jakiś czas do książki wrócę. Bo jestem pewna, że za każdym razem odkryję w niej coś nowego.

2 komentarze:

  1. http://blogwszyskopotrochu.blogspot.com/ Serdecznie Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  2. http://blogwszyskopotrochu.blogspot.com/ Serdecznie Zapraszam

    OdpowiedzUsuń